Strona:Impresye (Zbierzchowski).djvu/26

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    26
    HENRYK ZBIERZCHOWSKI


    Wierzby w polu.

    Białe, bezkreśne pole — pusto, szaro, mętno,
    Słońce od białych śniegów za mgłami oślepłe,
    Patrzy chorą źrenicą na ugory skrzepłe,
    Gdzie pod szarym całunem kona ziemi tętno.

    Tylko wierzby na polu, jak szkielety sterczą,
    W jakiejś cichej, rozpacznej pokurczone męce,
    Z pod śniegu zamarznięte wyciągają ręce
    Z groźbą dla szarych niebios bezsilną, bluźnierczą.

    Cichy, samotny cmentarz, wśród śniegowych łanów
    Jakiś orkanu olbrzymi spadły z sinej chmury
    Górą śniegu przywalił do ziemi tytanów,

    Jeszcze poznać po wydmach cielsk groźne kontury
    I jeszcze sterczą w niebo po minionej walce
    Długie agonią śmierci pokurczone palce.