Strona:Iliada3.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ledwie co Jowisz zasiadł na naywyższym tronie,
Wraz było białorękiéy markotno Junonie.
Bo ciekawa w podglądach iuż porozumiała,
O czém z nim srebrnonoga Tetys rozmawiała.
I wraz draźni Saturnca zaczynaiąc zwadę:
„Cóż znów za chytre bóstwo miało z tobą radę?
O sam naychytrszy z bogów! zawsze ty bezemnie
Coś knuiesz, i miło ci stanowić taiemnie,
A ieszcześ mi żadnego dotąd słowa w niebie
Nie wyiawił powolnie, co myślisz u siebie.„
Jéy zaś bogów i ludzi oyciec tak odpowie:
„Junono! nie tusz sobie o każdem mém słowie
Wiedzieć, boć ciężko będzie, chocieś moią żoną,
Lecz o czém tobie słyszeć będzie pozwolono,
Żaden z bogów, ni z ludzi nie dowie się o tém
Piérwéy niż ty Junono! i tak będzie potém.
Co ia zaś sam osobno od bogów pomyślę,
Nie chciéy się o to pytać, ni roztrząsać ściśle.„
Wielkooka Junona tak rzekła na nowo:
„Naynudnieyszy Saturncze! cożeś rzekł za słowo?
I aż nadto ni cię się pytam, ni przenikam.
Radzisz swobodnie, co chcesz, zawsze się umykam,
Lecz się dziś bardzo boię, by nie zwiodła boga
Córa morskiego starca Tetys srebrnonoga.
Bo usiadła przed tobą przyśpieszywszy zrana,
I prosząc trzymała cię długo za kolana.