Strona:Iliada3.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jdomen im przodkuiąc, wzorem męztwa świeci,
W tylnych szykach Meryon zaś odwagę nieci.
Atryd widząc, w radości swéy nieutrzymany
Krzyknie w głos : „Jdomene z nikim niezrównany,
Zasługuiesz dla siebie bardzo słuszne względy,
Któreć się oświadczaią w każdym czasie wszędy,
I wśród samych uczt naszych, gdzie innych niewolą
Przepisy, ty się iak ia samą szczycisz wolą.
Pokaż dziś ieszcze serce, któreć przyzwoite,
I utrzymuy swe imię z zaszczytem nabyte.
Król Krety na to: „Wspierać twoie przedsięwzięcia
Obiecałem Atrydo; obietnic umknięcia
Nie doznasz po mnie, póydę z tobą w równym kroku
W pole sławy, mieć będziesz zawsze mię przy boku:
Idź zagrzeway oziębłe inne woienniki,
A nie późńmy się karać zdrayce Troiańczyki.„
Rzekł, a Atryd z ognistéy ciesząc się ochoty
Szedł daléy. Dwóch Aiaxów zbroynych i ich roty
Zastaie: właśnie kiedy straszliwie ponura
Od krain świata ciągnie srodze gęsta chmura
Przez głębie morskie pędzą wichrowe ią dmuchy,
W posępie czarnym iak noc niesie zawieruchy
I pioruny iskrzące, pasterz z wierzchu skały,
Kędy siedział, postrzegłszy, z boiaźni struchlały,
Uwodzi w ciszą trzody, iak nayprędzéy bieżąc.
Nie inaczéy skupione hufy te się ieżąc