Strona:Iliada3.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozpierzchnął się miecz w kęsy; westchnął nieszczęśliwy
Menelaus: „Ach boże toś mi nieżyczliwy,
Jam się dziś myślił pomścić zelżywości swoiéy,
Nad bezecnym Parysem: ali w ręce moiéy
Tylko iedlca zostały, a miecz sam skruszony,
I oszczep darmo poszedł, a ten nieraniony.„
To mówiąc, dopadł końskich włosów u szyszaka
I ciągnął go, wracaiąc do swego orszaka.
A tego węzeł dusił upstrzoney tkanice,
Która pod brodą strzegła czubatey przyłbice.
I wciągnąłby był, i dank wielki miał: by była
Wenus, krew Jowiszowa, nie wnet obaczyła,
Która mu pas bitego wołu rozerwała,
A temu próżna w ręku przyłbica została.
Tę tedy Menelaus prze swoie porzucił,
A ci ią wnet porwali: on się znowu rzucił,
Chcąc i oszczepem zabić, a ta obroniła
Snadnie, iako bogini, a mgłą go zaćmiła,
I posadowiła go w łożnicy osobney,
A sama szła, chcąc przyzwać Heleny nadobney.
Tę między Troiankami na wieży zastała,
A pociągnąwszy za płaszcz, cicho iéy szeptała:
W rzeczy iéy prządka stara, która przy niéy była
Jeszcze w Lacedemonie, a ta ią ważyła.
Téy sobie piękna Wenus postawę zmyśliwszy:
„Pódź, prawi, twóy cię woła Parys nayżyczliwszy,