Strona:Iliada3.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na ten głos zadrżał Pryam, członki mu zdrętwiały,        361
I z boiaźni na głowie zjeżył się włos biały.
Wtém zbliża się Merkury, za rękę go chwyta,
Słodkiemi zabezpiecza słowami, i pyta:
„Dokąd się wyprawuiesz, oycze, tak niewcześnie,
Gdy noc wszystkich żyiących pogrążyła we śnie?
Nie uważasz, o starcze, że tu niedalecy,
Sprzysięgli na twą zgubę, znayduią się Grecy?
Niechże postrzeże który, że skarby prowadzisz,
Niech na ciebie napadnie, iak sobie poradzisz?
Już niemłody, niewiele możesz ufać dłoni,
Ten też starzec zapewne ciebie nie obroni:
Ja ci nic złego nie chcę, i drugich w téy dobie
Odeprę, widzę bowiem obraz oyca w tobie.„
„Prawda, że niebezpieczną przedsiębiorę drogę,
Rzekł król, wszystkiego, synu, obawiać się mogę:
Lecz widzę, że móy ieszcze los bogów dotyka,
Gdy mi daią takiego w tobie przewodnika.
Jaki kształt! iaki umysł! iak ślachetne lice!
O! nie z ziemi, lecz z nieba są twoi rodzice!„
„Nie mylisz się, bogowie maią cię na pieczy:
Ale mi powiedz szczerze, gdzie wieziesz te rzeczy?
Prowadziszli te skarby, że się wam nie szczęści,
Do obcych ludzi, chcąc ie ocalić choć w części?
Czyli, gdy śmiercią syna chciał los cię zasmucić,
Wszyscy myślicie Troię z boiaźni porzucić?