Strona:Iliada3.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Którzy walczym za oyców, za dzieci i żony.        595
A ty, luboś tak strasznym ogniem zapalony,
Zginiesz: ten iest dla ciebie wyrok nieomylny.„
To Agenor wyrzekłszy, rzucił pocisk silny,
Ten trafia pod kolano, z pewnéy puszczon ręki,
Obuwia z cyny ostre zaięczały dźwięki:
Ale nie doszedł ciała, we krwi się nie zbroczył,
Boskiém dziełem odparty, warknął i odskoczył.
Pelid na Agenora swe siły wywiera,
Lecz mu pewną z rąk chwałę Apollo odbiera,
Okrył obłokiem, wstrzymał wyrok ostateczny.
Tak wyszedł z tego boiu Troianin bezpieczny.
Sam zaś, aby zwycięzcę od murów oddalił,
Wziął postać Agenora.[1] Pelid się zapalił;
Scigał za nim, ten długą uciekał równiną.
Gdzie srebrnego Skamandru kręte nurty płyną:
Niewiele zaś poprzedzał, bo go łudził zdradnie,
Że Agenora w każdym momencie dopadnie.
Tymczasem w bramy wchodzą Troiany struchlałe,
Drżącemi napełniaiąc tłumy miasto całe:
Nikt za murem nie czekał, ażeby obaczył,
Kto się zbawił, kto dzień ten swą śmiercią oznaczył.
Hurmem lecieli wszyscy, strwożeni, wybladli:
Szczęśliwi! którzy miasta bez szwanku dopadli!        618





  1. Achilles uganiaiąc się za Agenorem, dał czas Troianom schronić się do miasta. Widać z mowy rycerza Troiańskiego Achilles mógł bydź raniony, iak drudzy: inaczéy nie byłby bohatyrem. Jego boska zbroia ochroniła go od wielu niebezpieczeństw, ale nie zasłoniła od strzały Parysa.