Strona:Iliada3.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie mogli się uchronić przed wiszącym zgonem,        465
Dway synowie Biiasa, Dardan z Laogonem:
Zwalił ich: ten śmierć dzidą, ten mieczem odebrał,
Równie legł Tros, gdy u nóg zmiłowania żebrał.
Mniemał rycerz, że Pelid łaskawie przebaczy,
Że równego w nim wieku zlitować się raczy.
Głupi! nie przewidywał, iż go nic nie wzruszy:
Próżno żądać litości po tak twardéy duszy.
Gdy Tros kolana ściska, on mu w odpowiedzi,
Dosięgnął do wątroby, ostrzem płytkiey miedzi:
Wyskakuie wątroba, krew na łono ścieka,
A iego oczy wiecznym cieniem śmierć powleka.
Natychmiast na Mulego zawzięty pośpieszył,
Pchnął w ucho, do drugiego ucha grotem przeszył:
Mężnego zaś Echekla, Agenora syna,
Ciężkim pałaszem głowę na dwoie rozcina,
Z żelaza spluskanego wrząca krew się kurzy,
A iego srogi wyrok w czarnych cieniach nurzy.
Tam, gdzie przy łokciu nerwy zbiegaią się razem,
Deukaliona w rękę przeszywa żelazem:
Widząc śmierć bliską, z ręką odrętwiałą staie,
Achilles w szyię mieczem ciężki raz zadaie:
Spada głowa z przyłbicą, śpik z kości wypryska,
A tułub się rozciąga wpośród boiowiska.
Wrescie Pireia syna, ściga zapalony,
Rygma, co żyzne rzucił Tracyi zagony: