Strona:Iliada3.djvu/013

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.
    ILIADA.
    XIĘGA XX.

    Tak przy okrętach Grecy, zażarci na boie,
    Koło ciebie, Achillu, przywdziewaią zbroie:
    Troianie na pagórku w groźney błyszczą miedzi,
    Gdy pan, co na Olimpie wyniesionym siedzi,
    Kazał Temidzie zwołać zgromadzenie bogów.[1]
    Biega skrzętna, i wzywa do niebieskich progów:
    Kwapią się wszyscy, swemu posłuszni są panu,
    Idą liczne rzek bogi, oprócz Oceanu,[2]
    Idą Nimfy, co lasy, co krynice czyste,
    I co gaie dziedziczą, i łąki kwieciste.
    Na złotych tronach rada zasiadła zebrana,
    Cudownych dziełach ręki przemyślnéy Wulkana.
    I Neptun swego przyyścia nadal nie odkłada,
    Przybywa, mieysce w górnym Olimpie zasiada:
    Wraz pyta się Jowisza: „Po co, władco gromu!
    Wszystkich bogów do twego przywołuiesz domu?
    Chceszli dadź wyrok między Troiany i Greki?
    Już dla nich krwawéy rzezi moment niedaleki.„
    „Tak, Neptunie, myśl moia tobie nieukryta,
    Rzekł Jowisz, twa przeniklość w moiém sercu czyta.
    Choć na zgubę skazanych ludzi los mię boli:
    Przeto chcę tylko świadkiem zostać ich niedoli,

    1. Nie mógł Homer z większą pompą wyprowadzić w pole swego bohatyra, iak z téy okoliczności skladaiąc radę bogów.
    2. Mieysce to wielu zatrudniło. Dlaczego, mówią, Ocean nie udaie się naradę bogów? Naypozornieysza zdaie się przyczyna, że go wiek (bo i bogowie mimo swéy nieśmiertelności, rachowali swe lata,) mógł od tego utrudzenia uwolnić.