Strona:Iliada2.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakom nie zadał skazy Bryzeidy cnocie,        257
Jak ią nietkniętą w moim trzymałem namiocie:
Jeśli kłamstwo w mych ustach, za zbrodnią szkaradną
Niechay wszystkie nieszczęścia na mą głowę padną.„
Rzekł i tasak w odyńca gardzieli utopił,
Ten drgaiąc, padł, i ziemię czarną krwią pokropił.
Taltyb go zakręciwszy, w morskie rzucił wody.[1]
Pelid tak mówi między Greckiemi narody:
„Jowiszu! w jakich klęskach moc twoia lud nurzy!
Nigdyby Atryd we mnie téy nie wzniecił burzy;
Nigdyby, przez szkodliwe woysku przedsięwzięcie,
Nie myślił unieść gwałtem brankę w mym okręcie:
Lecz Jowisz chciał na Greki ciężkie zesłać bole.
Teraz bierzcie posiłek, potem idźmy w pole.„
Rozpuścił radę: zaraz porusza się rzesza,
I do swoiego każdy namiotu pośpiesza.
Chlubni Tessalczykowie z wodza swego chwały.
Niosą darów królewskich ciężar okazały.
Przyszły branki, z nich każda w mieyscu swém usiada,
Rumaki do Achilla przyłączone stada.
Bryzeis, bydź mogąca Wenery obrazem,
Widząc Patrokla srogiém skłótego żelazem,
Krzyczy, pada, całuie rany iego liczne,
Drze łono, miękką szyię, drze usta prześliczne,
Wynurzaiąc wśród ięków swóy żal, wśród łez wielu;
„Patroklu! Bryzeidy biedney przyiacielu!

  1. Nie godziło się pożywać ofiar zabitych, z okoliczności przysiąg, ponieważ były ofiarami przeklęstwa.