Strona:Iliada2.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Czemu, Hektorze, próżnéy pracy nie oszczędzisz?        75
Scigasz konie Achilla, których nie dopędzisz:
Niemi śmiertelne ramie kierować niezdolne,
Pod pana tylko swego ręką są powolne.
Lecz gdy za niemi dążysz zawodnemi kroki,
Wtenczas Atryd, Patrokla zasłaniaiąc zwłoki,
Z naywalecznieyszym Troi, spotkał się młodzieńcem,
Poległ Euforb, nie iednym zaszczycony wieńcem.„
Rzekł bóg, i między tłumy walczące się rzucił.
Hektor się w głębi serca na ten głos zasmucił:
Spoyrzał pomiędzy szyki, i zaraz postrzega,
Że ten odziera zbroię, ten ziemię zalega:
Krew, z rany świeżéy, czarnym płynęła potokiem.
Wyskakuie z zastępów, i sążnistym krokiem,
Jako pożar, którego nic wstrzymać nie zdoła,
W groźnéy miedzi pośpiesza, i straszliwie woła.
Głos iego wnet uderza w Menelaia uszy,
Jęczy, i takie myśli rozbiera w swéy duszy.
„Jakież dzisiay nieszczęście na mnie się wylało!
Jeśli porzucę zbroię i Patrokla ciało,
Który, dla moiéy sprawy, z życia tu wyzuty,
Lękam się ściągnąć Greków powszechne wyrzuty.
Jeżeli samę chwałę będę miał przed oczy,
Gardząc niebezpieczeństwem, Hektor mię otoczy:
Bo widzę, że tu wszyscy idą z nim Troianie.
Lecz zaco się niepewne we mnie chwieie zdanie?