Strona:Iliada2.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy obaczyli mężni woiownicy Troi,        283
Patrokla z powoźnikiem w znanéy od nich zbroi,
Zmieszali się, i widok nagły ich zatrwożył.
Sadzili, że Achilles gniewy z serca złożył,
I poiednan z Atrydem, wyszedł floty bronić:
Myślą więc, iak od zguby grożącéy się schronić.
Patrokl dzidę w tłum rzucił, gdzie woyska zawzięcie
Bóy przy Protezylaia staczały okręcie,
I ugodził Pirechma: ten wódz niestrwożony,
Od Axyuszu mężne sprowadził Peony.
W ramie ciężką odebrał ranę z silnéy ręki,
Padł na ziemię, i wydał żałobliwe ięki.
Pierzchły Peony, wszystkich los wodza zastrasza.
Wtedy Patrokl ogniste pożary ugasza:
Skopconey nawy smutne stoią opaliska.
Uciekaią Troianie, piersi trwoga ściska;
Grecy nabrali serca, odzyskawszy nawy,
Pędzą ich; grzmi powietrze od zgiełku i wrzawy.
Jako, gdy czarną chmurę, co wierzch góry kryie,
Piorunuiący Jowisz na części rozbiie,
Widać wzgórki, doliny i zielone gaie,
Całe się niebo w swoiéy świetności wydaie;
Tak, gdy od naw odparli ogniste pożogi,
Upracowanym Grekom błysnął moment drogi,
I odetchnęli słodko po zbyt długim znoiu.
Lecz nie tu koniec jeszcze był krwawego boiu: