Strona:Iliada2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Taką gdy do Jowisza modlitwę uczyni,        257
Powraca do namiotu, czarę kładzie w skrzyni.
Wkrótce wyszedł, ciekawe na plac zwrócił oczy,
Chcąc widzieć, z jakim skutkiem nowy bóy się stoczy.
Pod Patroklem w porządku szły mężne Ftyoty,
Aż też niedługo wpadły na Troiańskie roty.
A z jakim róy pszczół gniewem przy drodze wyleci,
Gdy ich płoche rozdrażniać nie przestaią dzieci:
Głupi wiek nie przegląda, że idący drogą,
Złém zdarzeniem igraszkę ich przypłacić mogą:
Bo niech ie ruszy nie chcąc wędrownik spokoyny,
Cały się ul wysypie, i żądłami zbroyny,
Mści się napaści, młode zasłaniaiąc płody;
Z takim właśnie zapałem Tessalskie narody
Od naw się wylewaią, z niezmiernemi krzyki.
Patrokl, tak ieszcze żwawe grzeie woiowniki.
„Mirmidony! Achilla godne towarzysze!
Niechay was żaden z Greków w męstwie nie przepisze,
Jak między bohatyry wódz nasz przodek bierze,
Tak my się godni iego pokażmy żołnierze.
Widząc to Atryd, swego niech żałuie błędu,
Że dla naydzielnieyszego męża nie miał względu.
Tylko wyrzekł te słowa, a oni zaiadli,
Z straszną natarczywością na Troiany wpadli:
W całém woysku radosny okrzyk został wszczęty.
Który z chrapliwym dźwiękiem odbiły okręty.