Strona:Iliada2.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z przodu Greki okrętów ieden rząd zamykał:        647
Stad wyparci, przy drugim, który morza tykał,
Stawaią, przy namiotach gęsto się gromadzą,
I o daniu odporu naytęższego radzą.
Przez wstyd i strach w obozie rozbiedz się nie śmieią,
Jedni krzycząc na drugich, krzepią się nadzieią:
Nestor, ludu stróż, wszystkich czule upomina,
On rycerzów na imię ich oyców zaklina:
„Przyiaciele! chcieycie się mężami pokazać,
A nadewszystko hańbą lękaycie się zmazać!
Myślcie o żonach, dzieciach, maiątku, rodzicach:
Czy żyią, czy iuż w wiecznych zostaią ciemnicach,
Oni wołaią na was tém słowem przezemnie:
Stóycie! wstydźcie się tyły podawać nikczemnie!„
Tak starzec męztwo w sercach swych ziomków zapala:
W téyże chwili Minerwa, precz od nich oddala
Zesłane, by ich zmieszać, od Jowisza chmury:
A kiedy im ustąpił z oczu cień ponury,
Przy świetle widzą pole, nawy i namioty,
Widzą Hektora, widzą iego mężne roty,
I tych, co przy nim walczą, w swoiéy ufni sile,
I którzy iśdź nie śmieiąc, zostali się w tyle.
Wielki Aiax za hańbę sobie to rozumie,
By z innemi Grekami dłużéy krył się w tłumie:
Wraz na widok Troiańskiéy pokazał się młodzi,
Z nawy na nawę krokiem sążnistym przechodzi,