Strona:Iliada2.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nie wstrzymała złości, która go rozżarła:        127
Ona mu szyszak z głowy, puklerz z ramion zdarła,
Wytrąciła z rąk spisę, okutą żelazem,
Potém go łaiać takim zaczęła wyrazem:
„O szaleńcze! zginąłeś: nic cię nie poruszy?
Trzebaż cię upominać? gdzie rozum? gdzie uszy?
Jaki cię uniósł zapęd? iaka myśl zaciekła?
Czyś nie słyszał, co Juno dopiero wyrzekła?
Chcesz lecieć na twą zgubę, i wrócić w rozpaczy!
Całe niebo przez ciebie w smutku się obaczy:
Rzuci Greków i Troian, siedzący na Jdzie
Jowisz, tu z piorunami i swą zemstą przydzie:
Straszny gniew iego da się uczuć wszystkim innym,
Nie rozróżni on wtedy winnego z niewinnym.
O zgon twoiego syna niech cię żal ominie,
Tylu lepszych rycerzy zginęło i zginie:
Próżno wyrokom śmierci moc nasza przeszkadza.„
To mówi i burzliwca na tronie posadza.
Juno Feba z Jrydą wywołuie z domu,
I za drzwiami im daie rozkaz pokryiomu:
„Ta iest wola Jowisza, iżbyście w téy chwili,
Na Jdę, gdzie on siedzi, oboie śpieszyli:
A gdy tylko staniecie przed boga obliczem,
Pełniycie iego wyrok, niecofnięty niczem,
To powiedziawszy wraca do niebian świątyni,
I siada na swym tronie wielmożna bogini.