Strona:Iliada2.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na Deipira Helen ciężką wzniósł prawicę,        569
Ciął go pałaszem w skronie, potrzaskał przyłbicę:
Ta upadła na ziemię: podniosły ią Greki,
Jemu noc nieprzespana zamknęła powieki.
Widok ten Menelaia niezmiernie zasmucił,
Zaraz się chciwy pomsty, na Helena rzucił:
Przeciw sobie obadwa śmiałym krokiem idą,
Ten krzywy łuk napina, tamten wstrząsa dzidą:
I kiedy ieden grozi drugiemu zaiadły,
Razem zgubne pociski z obu stron wypadły.
Pod piersi w kirys trafia Troianina strzała,
Ale odbita miedzią, precz w bok uleciała,
A tak żądanéy Helen, nie odniósł korzyści:
Jak w mieyscu, gdzie gospodarz ziarna od plew czyści,
Wyskakuią z opałki boby, albo grochy,
Jak ie rolnik podrzuca, i wiatr niesie płochy;
Tak grot od Menelaia kirysa odskoczył,
Otarł się o miedź śliską, i na stronę zboczył.
Atryd młodszy dzirytem Helena nie chybił:
Rękę, którą łuk trzymał, do łuku mu przybił.
Ustępuie przed śmiercią, krew obfita ciecze,
Zwisła ręka, i ciężki grot za sobą wlecze.
Agenor spółziomkowi dał ratunek wczesny,
On Helenowi z ręki wyiął grot bolesny:
Wziął od giermka swoiego procę z wełny tkaną,[1]
Tą raniony miał rycerz rękę zawiązaną.

  1. Dawni robili proce z nici wełnianych.