Strona:Iliada2.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I gdy zbladły, przelękły, odurzony siedzi,        387
Pchnął go Antyloch, przeszła dzida kirys z miedzi,
Mdleie, chyli się, pada z wspaniałego wozu:
A zwycięzca wziąć kazał konie do obozu.
Widząc, że Jdomeney Azemu dni skrócił,
Przeciw niemu Deifob swą zemstę obrócił:
Rzuca na niego dziryt: lecz z przeciwnéy strony,
Postrzegłszy Jdomeney pocisk wymierzony;
Zręcznie się go uchronił, i sobie przytomny,
Skupiwszy członki, ukrył pod puklerz ogromny:
Tak więc żywot ocalił przed śmiertelnym ciosem;
Tknięty nim puklerz, ostrym zaięczał odgłosem.
Jednak Deifob darmo nie cisnął żelaza,
Hypsenor, pasterz ludu, zacny syn Hippaza,
Dostał raz wymierzony na inną osobę:
Trafił go dziryt w łono i przeszył wątrobę.
Padł, a zwycięzca woła: „Jednegom pominął,
Lecz drugi legł, i Azy bez pomsty nie zginął:
Nie tak smutny odwiedzi czarne piekła bramy,
Kiedy mu towarzysza w drodze posyłamy.„
Rzekł: sarknęły Achiwy, że dął tak zuchwale,
Lecz naywiększe Antyloch uczuł w sercu żale,
A choć, nad iego zgubą, obfite łzy ronił,
Przybiegł, i swéy obwodem tarczy go zasłonił:
Mecystey i Alastor zaraz się zbliżyli,
Ległego Hypsenora towarzysze mili,