Strona:Iliada2.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ich prawica od ognia okręty ocali,        309
Chyba, że ie pochodnią sam Jowisz podpali.
Aiax, syn Telamona, każdemu dostoi,
Nikogo się, kto może bydź rannym, nie boi;
I z Achillem bóy wstępny, byłby między dwiema
Wątpliwy, lecz równego w biegu Pelid nie ma.
Na lewą idźmy stronę, gdzie się walka sroży,
Tam lub my kogo trupem, lub nas kto położy.„
Rzekł, a Meryon chciwy rycerskiéy zalety,
Pośpiesza tam, gdzie kazał iśdź mężny wódz Krety.
Skoro ich, nakształt ognia idących, postrzegli,
Natychmiast wielkim tłumem Troianie się zbiegli:
Jeden drugiego żwawym głosem upomina,
Nacieraią, przy nawach straszny bóy się wszczyna.
Jak w gorących dniach lata nagła wiatrów burza,
Piaski wzrusza, i całe powietrze zachmurza,
Tłukąc się sprzeczne wichry, groźnym warczą szumem;
Tak walczyli rycerze, pomieszani tłumem:
Wszystkich serca zaiadłość ogarnęła dzika,
Radby każdy napoić broń krwią przeciwnika.
Tych ścina Mars okrutny, tych strzela, tych kole,
Długiemi dzirytami nasrożone pole,
Broń o broń starta, odgłos wydaie szeroko,
Blask puklerzy, kirysów, przyłbic, razi oko:
Wielkieby ten miał serce, ktoby na tak srogi
Widok patrzał spokoynie, i nie uczuł trwogi.