Strona:Iliada2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zląkł się Menestey, widząc śpieszących do wieży,        335
Któréy bronił na czele Ateńskiéy młodzieży.
Spoyrzał na wszystkie strony, upatruiąc męża,
Coby młódź Aten siłą swego wsparł oręża.
Widzi obu Aiaxów, słonym zlanych potem,
I Teukra, co dopiero rozstał się z namiotem;
Leczby go nie słyszeli, by naymocniéy krzyczał,
Taki od tarcz i przyłbic i bram łoskot ryczał.
Bo do każdéy Troianie zbiegali się hurmem,
Chcąc koniecznie gwałtownym wywalić ie szturmem.
Więc woźnego Toota w tém ostrzega słowie,
„Pódź, mów, niech mężni do mnie przyydą Aiaxowie,
A oba ieśli można: bo Licyyskie hordy,
Niosą do nas broń straszną, i okrutne mordy.
Wodze ich, które zawsze walecznie się biły,
Wszystkie przeciw nam teraz obracaią siły.
A ieśli i tam srogą pracą Mars ich kona,
Niech przynaymniéy syn wielki przyydzie Telamona.
Jemu niech sławny łukiem Teucer towarzyszy.„
Skoro woźny takowe zlecenie usłyszy,
Bieży śpieszno, wdłuż muru, przez dzidy i miecze,
I stanąwszy, do mężnych Aiaxów tak rzecze;
„W ciężkiém niebezpieczeństwie Menestey was błaga:
Pódźcie, niech moment wasza wesprze go odwaga,
A oba, ieśli można: bo Licyyskie hordy,
Niosą do nich broń groźną i okrutne mordy.