Strona:Iliada2.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na iednym wozie pędzą, ile zdążyć mogą,        127
Upuścili leyc z ręki, przerażeni trwogą:
Jako lew rozjuszony, król się na nich miota,
A oni żebrzą z wozu o całość żywota.
„Weź żywych,nie bądź królu, do zabóystwa skory,
Ma szanowny Antymach w domu wielkie zbiory,
Ma złoto, miedź i różne w żelezie narzędzie:
Niczego stary oyciec żałować nie będzie.
Da drogie upominki, ieżeli się dowie,
Że iego żyią w Greckich okrętach synowie.„
Tak miękczą króla łzami, prośbą i pokorą:
Aż wnet nielitościwą zapowiedź odbiorą:
„Jeśli więc Antymacha synami iesteście,
Który, kiedy w Troiańskiém znaydował się mieście,
Menelay i Ulisses, w poselstwie wysłany.
Smiał to na radzie wnosić pomiędzy Troiany,
By im nie dadź powrotu, lecz zgubić ich zdradnie;
Niechże, za zbrodnią oyca, kaźń na syny padnie.„
Wraz pchnął w piersi Pizandra, on się z wozu stoczył:
Hyppoloch przytomnieyszy na ziemię wyskoczył,
Ale i tak żywota nie ocalił sobie:
Odwalił mu król głowę, odciął ręce obie,
Nic w nim więcéy postaci piérwszéy nie oznacza,
Tułub iego, iak moździerz, po ziemi się tacza.
Tych rzuca, a gdzie roty Mars naybardziéy miesza,
Smiało na czele mężnych Achiwów pośpiesza.