Strona:Iliada2.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwie dzidy, puklerz, szyszak, i z rycerskim pasem.        75
Ten brał, gdy niestrwożony Marsowym hałasem,
Prowadził szyki starzec na okrutne boie,
I ciężkie znosił prace, mimo lata swoie.
Przebudza się król Pilów, sen opada z powiek,
Pyta no łokciu wsparty: „Coś ty iest za człowiek,
Co w nocy po obozie błędne stawiasz kroki.
Wtenczas gdy oczy wszystkich uiął sen głęboki?
Czy z straży kogo szukasz? czyli z towarzyszy?
Powiedz: lecz do mnie, wara! nie zbliżay się w ciszy.„
„O Nestorze! król mówi, ty Greków nadzieia.
Oto nieszczęśliwego syna masz Atreia.
Którego, póki ciągną Parki życia przędzę,
Więcéy nad wszystkich Jowisz przeznaczył na nędzę.
Błąkam się, sen mi słodki nie zamknie powieki,
Trwożą mię srogie klęski, wiszące nad Greki,
Upadam na umyśle, drży mi w piersiach serce,
Gaśnie we mnie nadzieia w ostatniéy iskierce.
Przeto, ieśli co myślisz, wszak sen cię nie mroczy,
Pódźmy na mieysce straży, i na własne oczy
Zobaczmy, czy pod pracą i snem nie uległa:
Tak bezpieczeństwa wszystkich bardzoby źle strzegła.
Nieprzyiaciel iest blisko; nie wiemy, czy nocą,
Nie przemyśla nas podeyśdź, za cieni pomocą.„
A na to król sędziwy Pilów odpowiada:
„Nie lękay się, by Jowisz, co piorunem włada.