Strona:Iliada2.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A ty, czém dzisiay iesteś, Achillesie boski.        491
To naywięcéy sprawiły moie czułe troski.
Jam cię zawsze na ucztę do stołu prowadził:
Pókim cię na kolanach moich nie posadził,
Nie chciałeś brać pokarmu: iam do ust przytykał
Czaszę, iam dawał sztuczki, któreś ty połykał.
Częstoś na szatę pokarm rzucił z ust dziecęcych.
Przykrość w pielęgnowaniu twych lat niemowlęcych,
Znosiłem, w téy nadziei: że gdy bóg przeszkodził,
Ażeby się potomek z mych bioder urodził,
Ciebie, plemię Peleia, za syna przyswoię,
I ty, przeciw nieszczęściu, wesprzesz starość moię.
Uśmierz się Achillesie: iaki zakał szpetny,
Gdyby był niezbłagany, umysł tak ślachetny!
Bogowie, wyżsi od nas cnotą, stopniem, władzą,
Jednak ludziom grzeszącym ubłagać się dadzą:
I choć iuż są gotowi ciężkie zesłać kary,
Łagodzą się przez Prośby, kadzidła, ofiary.
Wszakże Prośby Jowisza wielkiego są plemię:[1]
Ułomne, słabą nogą wędruią przez ziemię,
Z czołem zmarszczką pokrytém, ze spuszczoném okiem,
Idą ciągle za Krzywdą: ona silnym krokiem
Poprzedza ie, i szkody między ludźmi sieie:
Próśb ręka na iéy rany słodki balsam leie.
Gdy przyydą do człowieka, a ten ich usłucha,
Na iego ślub chętnego nadstawiaią ucha:

  1. Allegorya o Prośbach tak ieſt piękna, że nawet nieprzyiaciele sami Homera w tym punkcie oddali mu zupełną sprawiedliwość. Wolter mieysce to z zwyczayną swemu pióru łatwością i świetnością przełożył.