Strona:Iliada2.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ulituy się nad Greki, w nieszczęściu tak srogiém,        309
Ty sam będziesz ich zbawcą, ty będziesz im bogiem.
Oto dzień wielkiéy chwały, oto właśnie pora,
Kiedy trupem szczęśliwie położysz Hektora.
Sam się pod oręż stawia w szalonym zapale,
Sam pod oczy przychodzi: chlubiąc się zuchwale,
Że mu żaden z rycerzy Greckich nie iest równy.„
Pelid tak odpowiedział: „Ulissie szanowny!
Ja wam szczerze wyłożę czucia moiéy duszy,
I to powiem, od czego nic mię nie poruszy:
Abyście, przedsięwzięcia moiego pamiętni,
Więcéy dla uszu moich nie byli natrętni.
W równéy mam nienawiści z piekłem obłudnika,
W którym chytrze odbiega serce od ięzyka.
Otwieram więc myśl moię: i król wasz daremnie,
I kto z Greków rozumie, że ią zmieni we mnie.
Nie ma tu ceny męztwo, za nic krwawe znoie.
Czy kto z nieprzyiacielem ciągłe toczy boie,
I szuka niebezpieczeństw, czy podle tył poda,
Dla obu tu cześć iedna, i iedna nagroda.
Jednak rycerz i gnuśnik równie legną w grobie.
Za tyle prac i znoiów, cóżem zebrał sobie?
Com zyskał, w każdym boiu mogąc paśdź bez duchu?
Jak ptaszek, maiąc dzieci w miękkim ieszcze puchu,
Szuka żeru, o sobie dla nich nie pamięta,
Byleby tylko lube pożywił pisklęta;