Strona:Iliada.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na wierzchołek wyniosłéy Jdy prosto zmierza,        49
Oblanéy krynicami, płodnéy matki zwierza:
Na poświęconym sobie wnet staie Gargarze,
Gdzie się kadzidłem iego kurzyły ołtarze.
Tam oyciec nieśmiertelnych zatrzymuie konie,
I wyprzągłszy ie, w mglistéy ukrywa zasłonie:
Sam chwałą otoczony, usiada wysoko,
Stąd i Troię i flotę iego widzi oko.
W namiotach swych posiłek wziąwszy Greccy męże,
Zaraz kładli na siebie z pośpiechem oręże:
Troianie w murach miasta przywdziewaią zbroie,
A lubo mnieysi w liczbie, gotowi na boie:
Każdy śmiały, potrzebą twardą przynaglony,
Stawić piersi ślachetne za dzieci i żony.
Pełne miasto od miedzi błyszczącéy się broni:
Otwarte wszystkie bramy: i mężów i koni
Cisną się hurmem w pole niezliczone tłoki,
A zgiełk i pomieszanie przebiia obłoki.
Gdy się na polu Marsa oba woyska znidą,
Wnet się z puklerzem puklerz, dzida miesza z dzidą.
Siła walczy na siłę, tarcza trze się z tarczą,
Zgiełk się szerzy, pociski na powietrzu warczą:
Krzyczą zwycięzcy, smutnie ięczą zwyciężeni,
Ziemia płynie, od krwawych rozmiękła strumieni.
Póki się dzień przy świetle Jutrzenki rozwiiał,
Wzaiemnie się srogiemi razy lud zabiiał: