Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chowi sprezentować, jak po lekcyach wróci. Naśmieję się porządnie z jego tragicznych poglądów na moją chorobę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tylko co była u mnie Zosia i musiałem przerwać pisanie. A dobże zrobiła, że przyszła, bo ją ogromnie lubię za jej niewyczerpany nigdy humor. Gdyby nie była moją siostrą, wyśmienitaby z nas była para małżeńska; przynajmniej nigdyby nam smutno nie było. I skąd się u niej ten humor bierze? Nie ze zbytku szczęścia chyba, bo pracuje biedaczka od rana do nocy, lata po lekcyach, musi znosić czyjeś grymasy i fantazye, a mimo to wiecznie wesoła i zadowolona.
Ot i teraz wpadła do mnie taka rozradowana, jakby ją Bóg wie co radosnego spotkało. Słucham, słucham, co takiego, aż tu raptem tyle tylko, że jedna z jej uczenic zakrajała się w okrutny sposób w palec i nie będzie mogła co najmniej przez tydzień grać na fortepianie, a że lekcye nie na bilety, tylko miesięcznie, więc i wytrącać nie będą, a ona będzie mogła co dzień wpaść do mnie na godzinkę. Poczciwa,