Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szki, to mówiąc mi coś po cichu. Od razu zapanowała nade mną i nad wszystkimi.Nie potrzebowałem mówić, ażeby mię zrozumiała. Odgadywała moje spojrzenia, przeczuwała życzenia, spełniając wszystko dziwnie spokojnie, bez szmeru, z anielskim uśmiechem poświęcenia na ustach. A później, kiedy już przeszło moje osłabienie, kiedym zaczął uczuwać niesmak i jakby skrępowanie po tem co zaszło, — jak się zwykle kończą dla mnie tego rodzaju sceny, — ona usiadła przy mnie na łóżku i, całując mię w głowę, zaczęła się dopytywać, co cierpię, co mi najbardziej dolega. Ten pocałunek serdeczny, a zarazem dziwnie poważny, ukoił mię najwięcej. Cicho, bez łez, bez wyrzekań, spokojnie wylałem w słowach wszystko, co mi ciężyło na duszy. Ona mię rozumiała...

10 kwietnia.

Dziś Palmowa Niedziela. Od rana jestem w najlepszym humorze. Amelka przyszła dziś bardzo wcześnie, a jednak nie