Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fantasmagorye — i to jeszcze skutek wątpliwy.
Wreszcie albo ja sam wiem, czego mi się chce, czemu można wierzyć. Od dziecka już wyrabiałem w sobie odporność względem wszelkich zabarwień tendencyjnych. Teraz przeszło mi to w manię i jestem oponentem nie z przekonania, ale z temperamentu i charakteru. Przyznaję się do tego najzupełniej, sam się nazywam głupcem, a przecież nie mogę się pozbyć tej wygryzającej wszystko przyprawy umysłu. Stach mi często głupstwa za to mówił i przepowiadał, że wkońcu sfiksuję na tym punkcie, a ja mu nawet dopomagałem w wyszukiwaniu najgorszych epitetów, — ale cóż robić? Przecież, jeżeli to jest złem, niedorzecznem, ja sam cierpię nad tem najwięcej, a jeżeli się nie zmieniam, to widać dlatego, że nie mogę. Gdyby mi jakiś czerwonoskóry zrobił przytyk do białości mej skóry, jako rzeczy, dajmy na to, nieprzyzwoitej, — to choćbym się nie wiem jak zapłonił ze wstydu i silił na zmianę swego ubarwienia, czerwonym się przecież nie zrobię.