Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najczęściej myślałem zupełnie o czem innem; bo i cóż mi teraz do tego, jakie ma Carlyle pojęcia o bohaterach, albo jakie były urządzenia społeczne u starożytnych Inków i Azteków? Co mię to może obchodzić? On niech sobie czyta, jemu to się przyda, — ale mnie?
Ostatnie jednak dwie książki zajęły mię bardzo, bo traktowały o śmierci i życiu zagrobowem. Stach umyślnie widać wybrał to dla mnie. Słuchałem chciwie, siląc się, aby uwierzyć. On, nie wiem, czy udawał, czy naprawdę, ale utrzymywał, że mu się wywody autorów wydają dosyć prawdziwymi. Ale ja nie mogłem się dać otumanić. Byłbym oddał z rozkoszą te resztki życia, by tylko módz zahaczyć o cośkolwiek swój błędny umysł—i nie mogłem. Zresztą jednego z autorów nie rozumiałem zupełnie i nawet nie starałem się o to, zniechęciwszy się od razu dziwacznem jego tłómaczeniem istoty ja. O drugim (Figuierze) niema co mówić: stek niedorzeczności, podlany naukowym sosem. Trzebaby najpierw dostać pomieszania zmysłów, a potem czytać te