Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ni z tego ni z owego, odezwałem się głóśno, że wartoby sobie nowe kamasze sprawie. Powiedziałem to naturalnie bez żadnej myśli, ot tak sobie, aby coś powiedzieć. Takie błędy robię coraz już rzadziej, przyzwyczaiłem się już bowiem do konsekwencyi w swojem nowem położeniu.
Zosia jednak wzięła mię za bardziej naiwnego, aniżeli jestem w istocie. Zaczęła skwapliwie popierać mój projekt, wypytując się o wszystkie szczegóły. Chciała biedaczka za cenę kilku rubli oderwać mię na chwilę od rzeczywistości, wmawiając, że kamasze są mi rzeczywiście potrzebne.
Ta jej nagła chęć dogodzenia mej fantazyi uderzyła mię od razu. Nie potrzebowałem i ćwierci sekundy zastanawiać się nad tem. Cały szereg myśli, powiązanych jedna z drugą nieubłaganą konsekwencyą, przemknął mi przez głowę.
Jedną połowę serca przepełniała mi wdzięczność dla Zosi za jej miłość, druga nasiąkała goryczą, żem się dał tak zaskoczyć. Gorycz przeważyła. Nerwy moje