Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zewnętrzne, że najmniejszy odcień w tonacyi głosu, najlżejsze poruszenie muskułów twarzy nie uchodzi mej uwadze. W zdolności domyślania się dochodzę do absurdu, gdyż nieraz wytwarzam sobie rzeczy nieistniejące, czem męczę tylko siebie i innych. Doszedłem do tak strasznego rozdrażnienia, że we wszystkiem wyszukuję powodów do urażania siebie. Nic nie pomaga refleksya i wchodzenie w położenie innych; ja muszę wszystko na swoją modłę przerobić i po swojemu tłómaczyć, Wiem, że to urojone chimery, chorobliwa egzaltacya; a jednak nie jestem zdolen zapanować nad własnymi nerwami, które nieraz szaleją, i tak przygnębiam się jeszcze własnem przygnębieniem.
Ot rozmowy kolegów moich: o czemby mówić powinni, sam niewiem, ale każde ich słowo doprowadzało mnie niemal do wściekłości. Jeżeli mówili głosem przyciszonym, ze współczuciem i z chęcią dostrajania się do kamertonu smutku i żałoby, jaki naturalnym biegiem rzeczy zapanował teraz w obec mnie, — rozstrajało mię to w najwyższym stopniu, wywołując