Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i to się zatarło i zostało jedynie jakieś niejasne poczucie, że coś zrobić trzeba; dlatego też z taką trudnością wyławiałem te pojęcia z ogólnej gmatwaniny.
„A! Stach!“ To mię otrzeźwiło. Nie chciałem się nawet przed nim przyznać do tej słabości, do tego lęku przed śmiercią, co mi krew ścinały. Wreszcie nie lękałem się już, nie bałem. Myśl o oczekującej mię nowej scenie i obmyślanie roli pochłaniały mię o tyle, że zapominałem o rzeczywistości choć chwilami. Energia moja wykonywała już nie wiem który zwrot w tym dniu.
Trzeba się było szykować. Przytomniałem coraz więcej. Zacząłem myśleć już względnie spokojnie, logicznie, nawet chłodno. Umyślnie starałem się przyczepiać myśli do rozmaitych drobiazgów, żeby się choć trochę dać pochłonąć. Wtedy to zrobiłem kilkuwyrazową notatkę w tym dzienniczku.
Biorąc pióro do ręki, poczułem w niej coś twardego, szeleszczącego. Była to trzyrublówka, przeznaczona dla Łopackiego, a nieprzyjęta. Bezwiednie zatem trzymałem