Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nerwy. Chwytam takie drobiazgowe szczegóły, na jakie dawniej nie zwracałem najmniejszej uwagi. Teraz każde wrażenie rośnie, potęguje się, ogarnia coraz większe obszary, aż wreszcie pochłania mię w zupełności. Następuje nieskończony szereg dociekań i tłómaczeń, póki z lada błahostki nie utworzy się idea prześladowcza.
Tak było i wczoraj. Piliśmy sobie najspokojniej herbatę, rozmawiając dosyć swobodnie. Stach, jak zwykle, siedział tuż przy mojem łóżku, przed stolikiem, przystawionym do poduszek. Całe światło lampy padało mu wprost na twarz, nie uszło zatem mej uwagi najmniejsze drgnięcie jego rysów. A ja lubię obserwować tę jego prostą i jasną twarz, na której każda myśl maluje się z wyrazistością rzeźby. Czytam w jego rysach, bo ta szczera do gruntu dusza niezdolną jest do żadnej obłudy, choćby płynącej z najszlachetniejszych pobudek. Czytałem tak i wczoraj, — no i doczytałem się.
Nie wiem, skąd mi przyszła fantazya, żeby on pił herbatę z mojej filiżanki. Nie-