Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczeniach (a umyślnie przesadziłem nieco), roześmiał się ze mnie tak serdecznie, tak szczerze, żem go o mało nie uściskałza to.Jak on się sympatycznie śmieje! Coś do tego stopnia dziecięco-naiwnego słychać w tym uśmiechu, że nie można mu nie wierzyć. To też wierzę, wierzę, i nie mam najmniejszego zamiaru dawać się wywodzić w pole.

13 marca.

Najszaleńsze pomysły przychodzą mi do głowy.Machina mózgu pracuje tak, że czuję niemal swoje myśli. Chwilami dochodzę do obłędu. W położeniu mojem zaszła taka zmiana, że jestem wykolejonym ze zwykłych dróg myślenia.
Tak, — naturalnie, ja jestem chory, chory poważnie, ciężko, może nawet niebezpiecznie. Tak... naturalnie, muszę to przyznać, no... ale...
Przedewszystkiem co to za choroba? Rozumiem tyfus, dyfteryt, zapalenie mózgu, — to są choroby, od których i umrzeć można. Ale ja na żadną z nich nie cier-