Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leko ujechali od lądu, ale na taki krok nie mógł się odważyć, bał się nawet ruchu najlżejszego.
Czółno znalazło się właśnie przy podłużnym brzegu wysepki. Wejwara wstecznem uderzeniem wioseł zatrzymał je i rzekł:
— Tutaj, proszę pana, płyniemy zawsze od łazienek. Tu jest bowiem dość płytko, więc też chwilę odpoczywamy, bawimy się w trytonów, i powracamy wpoprzek ku łazienkom. Doskonała zabawa! Gdyby pan tak widział pana architekta Wyskoczyla, lub pana Arnoszta! Z największych głębi wynoszą piasek w garści...
— Coby to było, gdybyśmy tak wpadli! — zawołała Pepcia lękliwym głosem.
— Nie wywołuj wilka z lasu, zatracona dziewczyno — srożył się mistrz. — Nie trzeba nawet mówić o tem.
— Tu nie stałoby się nic złego, szanowny panie — uspakajał Wejwara. — Racz się pan przyjrzeć, jak nieznaczną jest tu głębokość.
I wysadziwszy prawe wiosło, wetknął je pionowo w wodę. Weszło na jakie trzy stopy w wodę i zupełnie dobrze było słychać, gdy zanurzyło się w piasku.
— Niech się pan przekona laską, proszę pana — pobudzał go Wejwara.
— Zobaczmyż — bąknął mistrz i wyciągnąwszy rękę zanurzył laskę, bezpiecznie oczekując, gdy się oprze o nią. Ale laska zapadała głębiej i głębiej, a z ust pana Kondelika wyrwało się nagle: „Chryste paa—!”