Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
114

i iść na wycieczkę! Dla każdego słowo „wycieczka”, wymówione w dzień gorący, kiedy rtęć ciepłomierza podług Réaumura wdrapała się aż na trzydzieści sześć nad zerem, jest straszne, ale tem straszniejsze dla pana Kondelika, który się cieszył, że całe poobiedzie spokojnie prześpi i wyjdzie ze swojej nory dopiero, gdy zawita wieczór chłodniejszy.
— No dalej, dalej — poganiała pani Kondelikowa, widząc, że pan małżonek nie okazuje chęci najmniejszej do wstania. — Skoro już sobie tak z Wejwarą uplanowałeś, to musisz iść, inaczej gotów sądzić, żeś go wystrychnął na dudka.
— Czyż ja z Wejwarą coś planowałem? — ze zdumieniem zapytał pan Kondelik.
— Przypomnijże sobie — zawołała pani Kondelikowa. — W czwartek umówiliście się, że zrobimy trzy wycieczki: jednę lądem, drugą koleją, a trzecią wodą...
Spacer lądem, straszna rzecz, więc też pan Kondelik długo nie myślał nad odpowiedzią:
— Ja tam nigdzie nie pójdę! — i obrócił się głową ku ścianie.
Pani Kondelikowa westchnęła ciężko, ale rzekła poważnie:
— Mój Kondeliku, trzeba to było powiedzieć Wejwarze w czwartek, a nie dziś. Obrazić się gotów.
— Idźcie sobie z nim same! — huknął mistrz, nie odwróciwszy nawet głowy.
— Toby było pięknie! Jakto, bez ciebie, bez ojca, dwie kobiety?...