Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jących na ramionach krzyżów. Mrówki spacerowały po tych wojskowych pamiątkach, na których zachowały się jeszcze cyfry pułków. Wieńce, jakimi patrjotyczne uczucia przyozdobiły niektóre z tych grobów, szczerniały już i potraciły liście. Na jednych krzyżach nazwiska poległych były jeszcze wyraźne; na innych zaczynały się zacierać i wkrótce będą nieczytelne.
— Śmierć bohaterska!... Chwała! — myślała Cziczi ze smutkiem.
Nawet nazwisko nie przeżyje większości tych ludzi poległych w pełni młodości. Pozostanie po nich tylko wspomnienie, które raz po raz nawiedzi jakąś starą wieśniaczkę, pędzącą krowę po drożynach Francji i każe jej szepnąć wśród westchnień; „Mój mały!.. Gdzie też pochowano mego małego“. Żyć będzie tylko w kobiecie z ludu w żałobie, nie wiedzącej jak rozwikłać zagadkę swego bytu; w dzieciach, które idąc do szkoły w czarnych bluzkach powiedzą z zawziętością: „Gdy dorosnę, pójdę bić boszów, by pomścić mego ojca“.
A donja Luiza, siedząc nieruchomo i przeprowadzając wzrokiem Cziczi, snującą się między grobami szeptała znowu:
— Panie!... za matki bez synów... za dzieci bez ojców, niech gniew twój zapomni o nas; a uśmiech twój niechaj nam wróci...
Mąż jej, skulony na poduszkach automobilu, spoglądał także na pole śmierci. Ale oczy jego zwracały się uparcie na groby bez chorągiewek i wieńców, proste krzyże opatrzone tabliczką z krótkim napisem. By-