Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I w ślad za tem kapitan jął rozpytywać o swoją matkę Helenę, o ciotkę Luizę, o Cziczi, o Juljana i cieszył się, słysząc, że wszyscy są bezpieczni na południu Francji. Potem, sądząc zapewne, że don Marceli oczekuje niecierpliwie wiadomości o krewnych germańskich, zaczął mówić o swojej rodzinie.
Wszyscy Hartrottowie zajmowali świetne stanowiska. Jego znakomity ojciec, któremu wiek nie pozwalał odbywać kampanji, był prezesem kilku stowarzyszeń patrjotycznych, co mu nie przeszkadzało organizować przyszłe przedsiębiorstwa przemysłowe dla eksploatowania zdobytych krajów. Brat, uczony profesor, miewał o celach wojny odczyty, w których teoretycznie wskazywał kraje, jakie powinno było zagarnąć zwycięzkie Cesarstwo, i piorunował przeciwko złym patrjotom, którzy okazywali się słabymi i mizernymi w swoich pożądaniach. Dwie siostry, trochę zasmucone nieobecnoścą narzeczonych, poruczników w huzarach, uczęszczały do szpitali i prosiły Boga, by ukarał przewrotną Anglję.
Tak rozmawiając, kapitan prowadził wuja do zamku. Żołnierze, którzy dotychczas nic sobie nie robili z właściciela, patrzyli na niego z ciekawością i niemal z szacunkiem, widząc go rozmawiającego poufale z kapitanem sztabu.
Gdy wuj i siostrzeniec weszli do komnat, don Marcelemu ścisnęło się serce. Wszędzie na ścianach widniały prostokątne plamy ciemniejszego koloru, zdradzające miejsca znikłych obrazów i mebli. Ale poco te dziury w jedwabnych firankach, po co te pochlapa-