Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziną. Stary nie chciał nic wiedzieć, kto poniesie te koszta.
— Niech sobie jadą — rzekł z radością — i niech nie wracają nigdy.
Pojechali, ale nie na długo, Wydali przez trzy miesiące to, co miało im starczyć na rok. Karl, który uwiadomił swoją rodzinę o wielkim majątku, jakiego się dochrapał przez małżeństwo, chciał przedstawić się jak miljoner w pełni używający swych bogactw. Helena wróciła przeobrażona; mówiąc z dumą o krewnych męża: o baronie, pułkowniku huzarów, o komendancie Gwardji, o radcy Dworu, twierdząc, że wszystkie narody gasły przy ojczyźnie Karla. Zaczęła nawet przybierać protekcjonalne miny, mówiąc o Desyoners'ie, człowieku niewątpliwie dobrym, ale „bez urodzenia“, bez rasy” a w dodatku Francuzie. Karl przeciwnie okazywał tę samą potulność co dawniej, trzymając się w tyle a szwagrem. Ten przecież miał klucze od kasy i był jego jedyną obroną przed straszliwym starcem. Zostawił dwóch starszych synów w szkołach w Niemczech. Z biegiem lat w tym samym celu wyprawiono tam innych wnuków Madariagi, których ten nie mógł znosić za te ich marchwiane włosy i ślamazarne oczy.
Stary ujrzał się teraz osamotnionym. Odebrano mu drugiego „łobuzka“. Surowa Luiza nie mogła znieść, by jej córka chowała się jak chłopak, hasając po całych dniach na koniu i powtarzając ordynarne wyrażenia dziadka. Umieszczono ją na pensji w stolicy i zakonnice musiały natrudzić się srodze, by zwalczyć buntownicze zakusy i psotliwość swej wychowanki.