Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nikami przybył, by zmienić wielki salon, gdzie miano ucztować w gaj kwietny. Znoszono jej podarki, co chwilę wchodziła matka, uskarżała się na coś, potem zaś całowała córkę w czoło. Ojciec kroczył wokoło niej, jak kwoka dokoła pisklęcia, spoglądając zatroskanemi, pełnemi zrozumienia oczyma, a Ellen konferowała z najętą kucharką, hałasując nieustannie.
— Wszystko, jak w kinie! — pomyślała Elżbieta, wychodząc na balkon, by tam znaleźć ochłodę, co było daremne, zresztą. — Ale kto jest reżyserem, który to urządził i wymyślił? I czemuż wymyślił tak, a nie inaczej?
Przypomniała sobie nagle, jak raz będąc z rodzicami w Bukareszcie, gdzie ojcu polecono ważną konferencję z komendantami grup południowo-wschodnich ujrzała podczas festynu ogrodowego starą cygankę. Cyganka twierdząca, że ma sto lat przeszło, przysunęła się do niej, spozierała długo na dłoń, by wróżyć. Potem żargonem węgiersko-rumuńskim, który Elżbieta zaledwo zrozumieć mogła, powiedziała:
— Widzę wielkie gody weselne, mnóstwo