Strona:Hugo Bettauer - Trzy godziny małżeństwa.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bodenbach pospieszył istotnie we wskazane miejsce. Elżbieta zadzwoniła doń, prosząc, by odbył z nią przechadzkę krótką, gdyż ma mu powiedzieć coś ważnego. Tętniły pulsy Bodenbacha i serce mu waliło młotem. Uszczęśliwiało go wprawdzie, że zobaczy ukochaną dziewczynę, ale czuł jednocześnie głuchą, gryzącą udrękę przeczucia.
Zestawiał to, co miała mu powiedzieć Elżbieta z niedawną kradzieżą. Zawsze dotąd, mimo wszelakich utrapień, nawet w dniach tragicznego przewrotu, była dumna, spokojna i pewna siebie. W ostatnim atoli czasie, gdy przybył na jej prośbę dla przedsięwzięcia kroków z powodu kradzieży, poraz pierwszy spostrzegł, że utraciła nadzieję, wiarę, że nieomal popadła w rozpacz. Uświadomił sobie znowu żywo całą chwiejność sytuacji Lehndorffów i kupił spiesznie wiązankę konwalji w kwieciarni. Na miejscu umówionem czekał zaledwie pięć minut. Ujrzał przed sobą Elżbietę smukłą, piękną, kwitnącą, tylko bledszą niż zazwyczaj.
— Nie pytaj teraz o nic, Theo! — powiedziała. — Mogę mówić dopiero, gdy nikogo w po-