Strona:Hrabina Segur - Dobry mały djabełek.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

woźnica najgłośniej od wszystkich innych) tak, panie sędzio, po jego okrutnym wyglądzie, udaje przed panem i wydaje się dobrym apostołem; lecz pan zobaczy... Ten człowiek zranił mnie, przezywał rozmaitemi brzydkiemi wyrazami, a wreszcie uderzył mnie batem po oczach tak, że oślepłam. Proszę więc o sto franków za szkody, jakie poniosłam, następnie o grzywnę stufrankową, od której będę dostawać odsetki, jak przewidują ustawy sądowe.
Woźnica i wszyscy skupieni śmeili się; wesołość ta jednak była nienaturalna i dlatego sędzia, człowiek o zdrowym rozsądku i sprawiedliwszy, powziął podejrzenia co do ścisłości opowiadania pani Makmisz.
Zwrócił się więc do woźnicy z pytaniem:
— Czy tak się sprawa przedstawia, jak opowiada ta pani.
Człowiek.
O, nie, panie, całkiem inaczej. Ta pani sama przyszła i upadła na drodze w mgnieniu, gdym się obrócił, aby spojrzeć na swe konie; upadła z całej siły, jak długa; należy przypuszczać, że nie jest chora na nogi; nie jestem jednak temu winien. Otóż chcę ją podnieść; odpycha mnie z całej siły i łaje w najgorsze; a czego tylko mi nie nagadała; użyła wszystkich brzydkich słów, jakie tylko umiała, aż wreszcie mi dokuczyła; z kolei począłem również mówić, a nie powiem, abym się powstrzymał od nieprzyzwoitych słów, ale od tego przecie jestem woźnicą. Pan sędzia sam wie: konie... nie mają czułych uszu. A gdy się rozgniewam, wprawiam w ruch cały mój zasób słówek. Lecz oto ta pani, widocznie niezadowolona ze mnie, wymierza mi głośny policzek. Tom się rozgniewał... jestem zapalczywy, pa-