Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedliśmy z sobą dla rozrywki dziewczynę, ale podczas gdyśmy spali przy drodze, uciekła, zabierając nam wszystko, co tylko mogła. Szukamy jej właśnie.
— Czyż nie lepiej szukać siebie samych niźli tej kobiety? — spytał Błogosławiony.
Muzykanci jęli się śmiać w odpowiedzi.
— Zagraj na lutni! — rzekł temu, który śmiał się najgłośniej.
Muzyk jął grać bardzo pięknie, a muzyka ta mogła istotnie oczarować króla. Gdy skończył, rzekł mu Błogosławiony:
— Daj mi lutnię swoją!
Zagrał, a ich wszystkich ogarnęło zdumienie, pojąć bowiem nie byli w stanie, by lutnia tak brzmieć mogła. Ucichł wiatr, nadsłuchując, a boginie lasu wyszły z zielonych pałaców swoich.
Błogosławiony skończył.
— Mistrzu! — powiedzieli muzykanci. — Sądziliśmy, że biegle gramy, tymczasem teraz wiemy, iż nieznane nam są nawet pierwsze zasady tej sztuki. Racz nas nauczyć.
— Widzicie oto, że wam są znane ledwo pierwsze zasady muzyki, jednak nie staraliście się dotąd osiągnąć tej sztuki w całej pełni. Podobnie wydaje się wam, że znacie samych siebie i nie