Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
53
KUMA TROSKA

kroć było boleśniejszem od wszystkich kijów całego świata. Ojciec, bo miał osobliwy sposób bicia po twarzy. Rzucał rękę swą w twarz odwrotną dłoni stroną, tak te paznokcie jego pozostawiały na policzku krwią nabiegłe ślady. A ilekroć chciał opoliczkować tak Pawełka, wołała go słodziutkim głosem:
— Chodźno tu, mój synku, ja się pocieszę.
Po takich upominkach, drżąc cały z wstydu, i bólu, uciekał biedny chłopiec w pole i chcąc powstrzymać łzy, co mu biegły do oczu, zawsze wtedy gwizdał.
W tem gwizdaniu on wypowiadał wszystką swą tęsknotę, wszystkie sny dziecięce i gniew swój i oburzenia. Wrażenia,dla których duch jego, niekierowany z zewnątrz niczem, nieukształtowany, nie mógł znaleźć sobie wyrazu, na które brakło mu słów, ba, nawet myśli odpowiednich, wypływały z piersi jego niepowstrzymane i śmiałe w tem gwizdaniu w samotności. Tu znalazł sobie uciśniony, nieśmiały duch jego ujście. Wykonywał całe symfonie — przeraźliwe, krzykliwe początkowo, łagodniejsze i coraz łagodniejsze, słodsze a wreszcie topniejące w smutku i rezygnacyi.
Nikt ani przeczuwał jaką on uprawia sztukę w samotności i ile pociechy, ile podniosłych uczuć jej zawdzięcza, nikt, nawet matka. Odkąd raz w wieczór zimowy, nie domyślając się jej obecności, gwizdał sobie zcicha i potem spostrzegł jak