Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

żek dziś się skończył, to lepiej wrócić dorożką. Niechże panna Polcia przyjmie... na...
To rzekłszy, począł szukać w portmonetce i, wydobywszy pięć rubli w złocie, chciał jej je ofiarować, mając jednak zarazem poczucie, że robi coś niestosownego, a nawet okrutnego. Było to dla niego samego przykre, tak, że zmieszał się i zaczerwienił, ale zdawało mu się, że wszelkie inne podziękowanie będzie pokarmem dla tego uczucia, które w niej widział, a które chciał przeciąć, z powodu jakiejś dziwnej obawy, spotęgowanej jeszcze przez to, że dziewczyna była służącą panny Anney.
Więc począł powtarzać z przymuszonym i trochę głupowatym uśmiechem:
— Proszę, panno Polciu... proszę...
Lecz ona cofnęła rękę i twarz jej pociemniała w jednej chwili.
— Dziękuję — rzekła — nie po to przyszłam.
I zwróciła się ku drzwiom. Do niezadowolenia, jakie Krzycki odczuwał z siebie samego, przyłączyła się litość dla niej, więc poszedł za nią kilka kroków.
— Niech się panienka nie obraża — rzekł — tu przecież nie chodziło o nic innego, tylko