Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   295   —

myki świec i szeleszcząc liśćmi krzewów. W akacjach przed domem świegotały zgiełkliwie wróble, rzekłbyś, opowiadając sobie gorączkowo, co się stało, a w mieszkaniu obok katafalku przepływała rzeka ludzka. Przychodzili z wieńcami robotnicy na których korzyść miał się odbyć koncert i na widok zamordowanej okrutnie, dobroczynnej »panienki« odchodzili z ogniem w oczach i ze ściśniętemi pięściami. Wiadomość o potwornej i bezmyślnej zbrodni sprowadziła też całe gromady studentów, którzy postanowili nieść trumnę na ramionach. Tymczasem przesuwali się cicho naokół katafalku, spoglądając z piersią wezbraną współczuciem i żalem na srebrny, zwrócony ku niebu profil dziewczyny i mimowoli przypominając sobie słowa poety: »Na atłasie cicha, biała, rączki trzyma w krzyż«. — Zgroza, oburzenie, ale zarazem i ciekawość poruszyły miasto jak długie i szerokie. Nawet ulicę przed domem zaległy duże tłumy — niespokojne, nie umiejące sobie wytłumaczyć, dlaczego taka rzecz się stała — i jakby przerażone myślą o tem, do czego dojść może w przyszłości i jakie jeszcze zbrodnie przyniesie, oraz jakie ofiary jeszcze pochłonie niepewne jutro.
Zwłoki Maryni miały być odwiezione na ko-