Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/270

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   262   —

    trup — w tej samej chwili skoczyła ku niemu z paznokciami:
    — Co? — zawołała chrapliwym głosem. — Co!? on? Niech mu włos z głowy spadnie, to ja was wszystkich...
    W Laskowiczu przebrała się jednak wreszcie cierpliwość, był rozdrażniony, potargany wewnątrz i chory, więc po jej pogróżce fala goryczy i złości zalała mu mózg. — Zerwał się i patrząc jej w oczy zakrzyknął:
    — Panna nie groź zdradą, bo to śmierć!
    — Śmierć? — krzyknęła — śmierć! a ot co mi życie!
    I podsunąwszy dłoń blizko jego twarzy, dmuchnęła na nią, tak, że oblał go jej oddech — i powtórzyła:
    — Ot, co dla mnie życie!
    — A dla mnie! — zawołał Laskowicz.
    Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jak dwa duchy nienawistne i zrozpaczone. Wreszcie on upamiętał się pierwszy i chwyciwszy głowę w obie ręce rzekł:
    — O! jacy my jesteśmy nieszczęśliwi! — o!
    — Tak! tak! — powtórzyła panna Polcia.
    I poczęła łkać histerycznie.
    Wówczas on jął ją uspokajać. Przyrzekł jej,