Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/225

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    —   217   —

    Poczęto wołać: milczeć! fe! precz! to są kpiny! I tu moja bajka idealna poczęła się zmieniać w epos realne... Bo gdy w odpowiedzi na okrzyk: »to są kpiny!« odpowiedziałem: »A wyście myśleli, że co?« — uczynił się jeden ryk: »za drzwi!« Pięćdziesiąt przynajmniej rąk uczepiło się moich ramion i karku, zrobił się barszcz, bili mnie, biłem ja. Nakoniec stoczyli mnie do sieni, z sieni na schody i na ulicę — a resztę panowie wiecie. Powtarzam po raz trzeci, że bawiłem się jak król!
    — To mi przynajmniej odwaga! — rzekł doktór. — Takim rzeczom trzeba zapobiegać, choćby przez skandal, więc dobrze pan zrobiłeś i tęgi z pana narodowiec.
    — Ja, narodowiec? — zawołał Świdwicki. — Mnie onegdaj wyrzucili za drzwi z wiecu narodowi demokraci. Wprawdzie trochę grzeczniej, ale mnie wyrzucili.
    Groński począł się śmiać.
    — Więc to nowy twój sport? — zapytał.
    Lecz na tem skończyła się rozmowa, gdyż uwagę ich zajęły wracające z odczytu tłumy. Przed oknami cukierni płynęła czarna rzeka ludzka, a wśród niej mnóstwo było istotnie nie-