Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   211   —

A oni słuchali ze zdumieniem, doktór zaś począł uderzać dłońmi po kolanach i krzyczeć:
— Ach, żebym to ja był wiedział! Ach, żebym to ja był wiedział!
— No, to coby było? — zapytał opryskliwie rejent.
— Coby było? Byłbym się zakochał nie po uszy, ale ponad uszy. Ja się i tak o włos w niej nie zakochałem. Ach, Krzycki! — szczęśliwy a niezasłużony! Ale zato ja mam prawdziwego pecha! Niech mi która tylko w oko wpadnie — trrach! — albo ją ktoś bierze, albo ona się w kimś już kocha. Ale trudno! Muszę pannę Anney zobaczyć i złożyć jej życzenia. Bo ostatecznie, Krzycki to dobry chłopak. Nie tacy Polskę odbudują — ale to dobry chłopak! I przystojna bestya, aż oczy rwie. Chciałbym ich zobaczyć razem. To mi będzie para — co?
— Jeśli pan chcesz ich zobaczyć, a masz czas — rzekł Groński — to nie przyjdzie trudno, albowiem umówiliśmy się wczoraj u pani Otockiej, że znajdziemy się dziś wszyscy na próbie koncertu. Mogę panów wprowadzić dziś na próbę, a potem pójdziemy razem całą gromadą na śniadanie.
— Właśnie! — zawołał rejent — właśnie