Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

— Aha! Tedy do najgłupszej. Doskonale. To jakby ktoś powiedział: do ateistyczno-katolickiej, albo do narodowo-kosmopolitycznej. Bardzo mi przyjemnie powitać pana.
Laskowicz nie był bynajmniej z natury pokorny, a przytem w jednej chwili zrozumiał, że ma przed sobą człowieka, z którym potulnością nic nie wskóra, więc spojrzał wprost w oczy Świdwickiemu i odpowiedział prawie pogardliwie:
— Jeśli pan możesz być katolikiem i Polakiem, to ja mogę być socyalistą i Polakiem.
Lecz Świdwicki rozśmiał się:
— Nie, panie naczelniku, rzekł: Katolicyzm to jest zapach. Można być kotem i mieć słabszy lub mocniejszy zapach, ale nie można być kotem i psem w jednej osobie.
— Nie jestem żadnym naczelnikiem, tylko trzeciorzędnym agentem — odparł Laskowicz. — Pan, widzę, dałeś mi schronienie, a sobie prawo drwin ze mnie.
— Najzupełniej! najzupełniej! — ale też za to nie będę wymagał żadnej wdzięczności. Możemy zresztą zmienić rozmowę. Siadaj pan, panie trzeciorzędny agencie. Co słychać? Jak się ma Król Jegomość?