Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścielna. Jeden z leśników, widocznie dawny żołnierz, o białych długich wąsach, wyprostował się i potwierdził wiadomość:
— Pan kapitan Plichta umarł.
Weszli do sieni, a następnie do pokoju. Tam ujrzeli Anusię, opartą czołem o ścianę, szlochającą tak, że cała jej postać dygotała jak w febrze. Tuż za dziewczyną stał Cywiński, który, przechylając się to na prawo, to na lewo, powtarzał błagalnym głosem:
— Panno Anno, na rany boskie! panno Anno!...
Młodzi ludzie weszli do przyległego alkierza. Tam, na łóżku, pod kołdrą jeszcze, z wyciągniętemi wzdłuż ciała rękoma leżał Plichta. Na powiekach położono mu dwa miedziaki, a szczękę podwiązano chustką, by nie pozostał z otwartemi ustami. W głowach łóżka paliła się gromnica, rzucając żółte blaski na czoło zmarłego, na obraz Matki Boskiej, na dwie oficerskie szpady i na dwie ryciny, przedstawiające Kościuszkę w sukmanie i Ksawerego Działyńskiego z czaplem piórem u czapki. Duże, okrągłe miedziaki, przyciskające powieki, wyglądały jak oczodoły w trupiej czaszce. Brwi nieboszczyka były zmarszczone, twarz jakby stroskana, a zaciśnięte, z powodu podwiązania chustką, usta dawały mu wyraz pewnej zawziętości. Blizna na policzku stała się już błękitna.
Przy łóżku klęczała ze spłakaną twarzą pani Cywińska. Kajetan i Marek nie należeli do ludzi głęboko wierzących, jednakże uklękli obaj i poczęli szeptać: „Wieczny odpoczynek“. Po chwili wstali