Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oświecone okna dworku, rzekł, idąc za biegiem własnych myśli:
— Stanisław, jako narzeczony panny Anny, nie będzie jednak mógł wyruszyć, póki kapitan Plichta nie wstanie z łóżka.
— A ty zapewne zaczekasz na Cywińskiego? Tem lepiej.
— Ja chciałbym jak najprędzej. Cywiński jest wprawdzie bardzo zaradny, ale beze mnie będzie mu trudno. Francuszczyzny liznął trochę, jeszcze od księdza Lagrange’a, natomiast po niemiecku nie umie ani słowa, a to przecie podróż przez kraje niemieckie.
— Gdzie nieraz trzeba będzie się tłumaczyć, dokąd i po co jedziecie. Przytem i tobie byłoby z Cywińskim raźniej.
Jechali teraz noga za nogą, po rozbłoconej, ciężkiej drodze. Z prawej strony widać było zabudowania folwarczne, a bliżej studnię z żórawiem, przy której parobczak poił przybrane już w chomąta konie. Marek poznał człowieka Cywińskiego i, przechyliwszy się, zapytał:
— A kto to odjeżdża? starsza pani, czy młody pan?
— Młody pan, do Łęczycy po trumnę — odpowiedział furman.
Marek i Kajetan spojrzeli na siebie ze zdumieniem i przestrachem.
Po chwili wyskoczyli obaj z bryczki przed gankiem. Na ganku stało ze strapionemi twarzami kilku borowych, organista z Leżnicy i babka ko-